Hollow Knight: Silksong – pierwsze wrażenia
Nauka nauką – ale czas na przyjemności też trzeba znaleźć. Pisanie kolejnego odcinka kursu zaburzyła przedwczorajsza premiera Silksong. TL;DR – jest bardzo dobrze – konkretna kontynuacja Hollow Knighta. Na coś takiego czekałem. Po 6-ciu godzinach nie jestem zawiedziony – tym bardziej, że specjalnie nie czytałem żadnych wstępnych recenzji ani dziennikarskich domysłów. Ale po kolei.
Hornet
Z okładki już wiemy, że gramy postacią z poprzedniej części – Hornet. Sterowanie lekko się różni, ale ogólnie „czuje się” je podobnie, jest mega dopracowane i precyzyjne. Jest też atak igłą po skosie z wyskoku, trochę ciężko się do niego przyzwyczaić, ale bywa przydatne (a nawet konieczne w niektórych miejscach). Jak to moja najmłodsza pociecha podsumowała Hornet jest sweet.

Tak wygląda karta postaci – skille mamy podzielone na 3 grupy. Nie mam ich jeszcze zbyt wiele, więc nie będę się rozpisywał. Widoczna na obrazku pułapka Sting Shard jest kupiona u jednego ze sprzedawców. Ogólnie mam wrażenie, że więcej sklepów jest – albo pojawiają się szybciej.

Nie zabrakło też questów. Narazie typowo zbierackie miałem, nie powiem więcej;)

Grafika
Twórcy utrzymali klimat, który w sumie w pierwszej kolejności przyciągnął mnie do pierwszej części. Jest trochę ponuro i nostalgicznie. Lokacje mają wiodące kolory ale całość jest spójna. Animacje elementów otoczenia oraz postaci bardzo cieszą oko.
Mapa – cóż – jest podobnie jak w HK – trzeba ją sobie odkryć, a papierową kupić razem z piórkiem i kompasem.


Dźwięk
Trzyma poziom jedynki, chociaż muzyka w intro nie chwyta tak za serce jak Hollow Knight. Za to odgłosy postaci fenomenalne (ciekawostka – podobno jeden z głosów podkłada Eric Barone – autor Stardew Valley. Nie zdradza jednak której postaci).

Rozgrywka
Nie należę do najzręczniejszych ludzi na świecie, więc mogę być nieobiektywny. Przez pewien czas Silksong wydałał mi się trochę łatwiejszy, bardziej przyjazny od Hollow Knighta (z którym dalej się męczę w niewielu wolnych chwilach!)
Wydawał się – dopóki nie doszedłem do momentu, kiedy chyba już wszystkie dostępne zakamarki odkryłem i nie mogę przejść dalej, bo stanął mi na drodze obżarty robal zwany w sieci Ant Mini Bossem oraz ta mała, dla odmiany wglądająca na niedożywioną, wredna i cała na biało – Lace.




I tak sobie padam raz za razem. Jak za czasów pierwszej części. Chociaż postęp mimo wszystko do tej pory było jakoś bardziej czuć niż w HK.
Podsumowanie
Warto było tyle czekać, póki co gra nie zawodzi, spełnia moje niewypowiedziane oczekiwania, cieszy oko i ucho. Ciekaw jestem jak dalej potoczy się historia Hornet.
P.S. Gra dostępna jest w Game Pass oraz normalnej sprzedaży – np. na GOG za 74.99. Super cena, prawda? To jeszcze jako ciekawostkę dorzucę, że w chwili gdy to piszę – czyli jakieś dwa dni od premiery – na samym Steam zarobiła netto 7.3 miliona dolarów! (zobacz świeższe dane). Brawo Team Cherry!
Opublikuj komentarz